Przed ruszeniem składam materiałowy dach tylko po to by usłyszeć jak brzmi 490 koni mechanicznych generowanych przez silnik V8 i wydech zakończony czterema końcówkami. Przycisk start, pół sekundy rozruchu, warknięcie, a potem szorstkie mruczenie, o lekko zmiennym natężeniu. Szkoda, że jest zbyt zimno, by wyjechać na tor ze złożonym dachem…
Podczas pierwszego próbnego okrążenia kątem oka spoglądam na zegary. Lekkie muśnięcie gazu, a wskazówka obrotomierza niemal zatacza pełne koło. Ta na szybkościomierzu nie przesuwa się liniowo, tylko skacze o kilka miejsc na skali. Na liczniku 180 km/h. Ile to mogło trwać? Nie więcej niż kilka sekund – czas rozpędzania do „setki” wynosi bowiem 4,1 s.
Wyostrzam zmysły, by jak najlepiej poczuć auto. Jest bardzo mechaniczne, analogowe. Łatwo zespolić się z nim tak, że poprzez kierownicę, następnie wasze dłonie, ręce, a potem całe ciało przepływa dreszcz, wywołany przez mechanizm zmiany biegów. Impuls strzela z prędkością 150 milisekund. Dokładnie tyle trwa zmiana przełożenia, ale przyjemność z jazdy rozlewa się po całym ciele znacznie dłużej. Potęguje to ryk „V-ósemki”, która znajduje się za moimi plecami. Jest absurdalnie głośna. Eksplozja mocy i dźwięku następuje szczególnie przy każdym sprincie, jaki wykonuje wskazówka obrotomierza do czerwonego pola przy 8,5 tys obrotów.